Ostatnio postawiłam sobie zadanie: kupić amarantus! Mogło by się to wydawać, że to żadna trudność, ale zawsze gdy szłam po niego do sklepu wychodziłam z czymś innym, co w danym momencie wydawało mi się większą potrzebą. Parę dni temu postanowiłam to jednak zmienić i poszłam do sklepu z jasną misją, popartą wizją ciasteczek, które zrobię z amarantusa. No i udało się! Jest amarantus, są też ciasteczka :)
Składniki (10 dużych ciastek lub 15 mniejszych):
- 2 szklanki poppingu z amarantusa
- 2/3 szklanki wiórek kokosowych
- 1/2 szklanki ziaren słonecznika
- 2 jajka
- 4 łżki miodu
- 10 suszonych moreli
- 2 łyżki suszonej żurawiny
- 2 łyżki sezamu (u mnie biały i czarny w proporcji 1:1)
- łyżeczka cynamonu
Żurawinę i morele drobno siekamy a następnie mieszamy z wszystkimi pozostałymi składnikami. Ja robię to rękami (oczywiście po wcześniejszym ich umyciu), dzieki temu miód – nawet gdy nie jest w formie płynnej – świetnie łączy się z masą. Można oczywiście wymieszać składniki tradycyjnym sposobem, tj. łyżką :D
Z masy formujemy kulki dowolnej wielkości po czym każdą z nim spłaszczamy i kładziemy na blaszce wyłożonej papierem do pieczenia. Pieczemy w 190ºC przez 15-20min. Ciasteczka po zakończeniu czasu pieczenia powinny być lekko miękkie (mogą sprawiać wrażenie niedopieczonych ze wzgledu na ich konsystencję, ale nie mogą się rozsypywać!), jednak po ostudzeniu na kratce delikatnie twardnieją.
Ciasteczka są mięciutkie i słodkie, dzięki dodatkowi miodu. Są pyszne i pożywne, dzięki czemu świetnie się nadają na dodatek do II śniadania. Ostatnio spakowałam mojemu Ł. na II śniadanie pomarańczę i ciasteczka z powyższego przepisu – bardzo mu smakowało :)