Rozszerzanie diety Frania zbliża się wielkimi krokami, co jeszcze nie dawno napawało mnie leciutkim niepokojem. Jednak im więcej czytam na ten temat i rozmawiam z Wami tym więcej wiem i tym większą ekscytację i spokój czuję w oczekiwaniu na to nowe doświadczenie. W związku z wieloma pytaniami jak się do tego przygotowuję postanowiłam zebrać tu najważniejsze informacje na ten temat, skupiając się przede wszystkim na naszej “wyprawce”,
1. WIEDZA
Pierwsze co zrobiłam to zabrałam się za polecaną lekturę, która miała przybliżyć mi nieco bardziej temat rozszerzania diety metodą BLW, na którą się zdecydowaliśmy. I tu sięgnęłam głównie po dwie pozycje polecane przez Was czyli “Bobas lubi wybór” i “Moje dziecko nie chce jeść”. Dodatkowo przejrzałam mnóstwo stron, z których najciekawszą pod kątem ogromnej wiedzy jest strona Małgorzaty Jackowskiej (jeśli nie znacie to koniecznie zajrzyjcie!) oraz znane mi wcześniej Ala’antkowe BLW i Szpinak robi bleee. Kilka tygodni czytania artykułów, porad i przepisów pozwoliło mi poukładać w głowie cały plan i przygotować się na ten słodki bałagan, który mnie czeka niebawem.
2. KRZESEŁKO DO KARMIENIA
Gdy już miałam trochę wiedzy teoretycznej o rozszerzaniu diety, zwłaszcza metodą BLW, to postanowiłam jeszcze podpytać panią fizjoterapeutke jak rozwiązać aspekt niesiedzenia Frania w kontekście rozszerzania diety. W naszym przypadku (i generalnie zazwyczaj tak zaleca) nie wchodzi w grę sadzanie Frania w foteliku do karmienia, jeśli sam nie siada (nawet jeśli posadzony w krzesełku siedziałby w nim stabilnie). Z punktu widzenia prawidłowej postawy są dwa rozwiązania – karmienie na kolanach lub w leżaczku w pozycji półsiedzące, przy czym to drugie rozwiązanie skreślam ze względu na dużo większe ryzyko zadławienia (pokarm ląduje od razu na tylnej ścianie gardła malucha), tym bardziej że chcemy stosować głównie (nie wykluczam łyżeczki) BLW. Jeśli chodzi o karmienie na kolanach to prawidłowym ułożeniem jest sadzanie dziecka na kolanach w ten sposób, aby zarówno jego uda i podudzia leżały na naszych nogach (w idealnym, choć często niemożliwym do osiągnięcia, układzie oznacza to karmienie przez dwójkę rodziców – jedno trzyma malucha, drugie karmi).
Początkowo myśleliśmy o kupnie krzesełka w sklepie IKEA, ale wraz ze zbliżaniem się momentu rozszerzania diety nabrałam sporo wątpliwości – najprostsze krzesełko Antilop nie ma podnóżka co jest dyskwalifikujące (do tego podobno z czasem można mieć trudności z wkładaniem i wyciąganiem z niego dziecka), a druga opcja oferowana przez IKEA jest wg mnie troszkę za droga jak na to krzesełko. Nie zależy mi na kolorowych krzesełkach z różnymi bajerami. Ma być ono przede wszystkim praktyczne (krzesełko z IKEA jest banalne do umycia – wystarczy wstawić je pod prysznic, łatwo się też demontuje) i ma nie rozpraszać w trakcie jedzenia. Nie widzę sensu kupowania krzesełka z funkcją leżenia (tak jak wspomniałam wcześniej najbezpieczniejsza do karmienia jest pozycja siedząca, w której układ pokarmowy jest “wyprostowany” a pytania o to co zrobić jak dziecko zaśnie w trakcie posiłku wolę z przyzwoitości przemilczeć). Ostatecznie decyzję podejmiemy, gdy faktycznie przyjdzie czas na kupno krzesełka. Wiele osób poleca krzesełko Keter (koszt ok. 200zł) oraz nieco droższe Kinderkraft Fini (tego drugiego raczej nie kupimy, ale zostawiam Wam nazwę, może komuś wpadnie w oko). Ja natomiast ostatnio rozważam poważnie (i tu przyznam, że sama się sobie dziwię, bo nie chciałam tego typu krzesełka) krzesełko Huck Alpha Plus (ok. 500zł z tacką) w wersji białej (całe białe) . Dam znać jak ostatecznie zdecydujemy się na któreś z nich.
3. TALERZYK
Wiem, że wiele osób powie, że na początku talerzyk jest zupełnie zbędny i tylko rozprasza niepotrzebnie malucha, a jedzonko najlepiej kłaść na blacie krzesełka do karmienia. Widzę w tym wiele sensu (talerzyk będzie skupiał zbyt dużo uwagi i rozpraszał) i prawdopodobnie na samym początku nie będziemy z niego korzystać i wrócimy do niego, gdy przestanie być większą atrakcją niż to, co się na nim znajduje. Docelowo jednak chcę, żeby Franek jadł z talerzyka (nawet jak na początku szybko jedzenie będzie znajdowało się poza nim) – myślę, że nie jestem w tym podejściu odosobniona.
Ja zdecydowałam się na talerzyk Koo-Di Tiny Tapas, który ma cztery fajne komory o różnej wielkości. Mam też silikonowy talerzyk firmy Marcus&Marcus, który dostałam w prezencie. Więcej nie planuję narazie kupować, chociaż napewno z czasem przyda nam się też głęboka miseczka. Warto zainteresowania są produkty EZPZ (maty, talerzyki itd).
4. KUBECZEK
W rozszerzaniu diety bardzo ważne jest proponowanie (dziecko na początku wcale nie musi jej pić) wody do każdego posiłku. Początkowo myślałam o kubeczku “niekapku”, ale po rozmowie z fizjoterapeutą zrezygnowałam z tego pomysłu (kubeczek wymusza nienaturalną pracę ust, co przy długim stosowaniu może powodować np wady zgryzu). Zdecydowałam się na otwarty kubeczek DoidyCup, z którego już podobno po miesiącu niektóre maluchy całkiem sprawnie piją. W kubeczku z powodzeniem można podawać też kaszki lub zupki krem, co wydaje się być ciekawym rozwiązaniem i wstępem do nauki picia wody, która spływa z kubeczka do buzi dużo szybciej niż gęsta zupka. Chcemy też spróbować picia z bidonu ze słomką. Docelowo chcemy, żeby Franek umiał pić zarówno z kubeczka, jak i z bidonu, jednak na początku nie będziemy kłaść większego nacisku na któreś z tych rozwiązań. Jeśli chodzi o bidon to rozważam B-box lub AVENT.
5. FARTUSZEK/ŚLINIACZEK
To, co wiedziałam na pewno to fakt, że za nic nie kupię Franusiowi materiałowego śliniaczka, którego nie mogłabym doprać po pierwszym kontakcie chociażby z marchewką czy dynią. Tutaj świetnie sprawdzą się śliniaczki silikonowe z kieszonką, które łatwo się czyści po posiłku i które dodatkowo (dzięki kieszonce) zbierają nadmiar spadającego poza stolik czy talerzyk jedzenia. Mamy wersję zarówno z długim rękawem (IKEA – choć wiem, że rzep prędzej czy później odmawia posłuszeństwa), jak i bez rękawków (Pepco) – myślę, że oba znajdą zastosowanie. Śliniaczek z długimi rękawami kupię pewnie za jakiś czas jeszcze jeden (kilka osób poleciło mi firmę LASSIG), żeby mieć na zmianę. Dodatkowo (to raczej przyszłościowo) mam paczkę jednorazowych śliniaczków, które świetnie sprawdzą się poza domem – po posiłku wystarczy taki śliniaczek ściągnąć i wyrzucić (do kupienia np. w Rossmannie lub w aptece Gemini). Jednak w obecne upały pewnie odpuścimy sobie początkowo “plastikowe wdzianka” na rzecz karmienia po prostu w samym pampersie.
6. ŁYŻECZKA
Tu trochę nawiążę do tego, o czym już wcześniej napisałam – nie mam zamiaru całkowicie wykluczyć produktów podawanych Franusiowi łyżeczką. Co więcej, bardzo zależy mi na tym, żeby umiał jeść łyżeczką (jeśli nie będzie chciał to nic na siłę, ale spróbujemy), bo będzie to duże ułatwienie w wielu sytuacjach.
Jeśli chodzi o łyżeczkę to nie powinna to być pierwsze lepsza łyżeczka, a taka która: nie jest zbyt duża (raczej powinna być wąska i taka, aby swobodnie mieściła się w małych ustach), ma mało wyprofilowaną (mówiąc prościej – niezbyt zgięta) rączkę, nie ma giętkiej końcówki i nie jest zbyt głęboka. Ostatnie dwa kryteria wiążą się z tym, że na etapie rozszerzania diety uczymy malucha prawidłowych odruchów i mechanizmów. Moją krótką pogadankę o wyborze odpowiedniej łyżeczki znajdziecie TUTAJ
Karmiąc dziecko łyżeczką nie powinno się wkładać łyżeczki blisko podniebienia, wycierając jej zawartość o górną wargę. Łyżeczkę z jedzonkiem wkładamy poziomo, delikatnie naciskając na język, co powoduje że buzia malucha automatycznie się zamyka i sam pobiera on pokarm z łyżeczki, którą po jedzeniu również wyciągamy poziomo z buzi (nie wycieramy resztek pokarmu o usta malucha!). Mamy łyżeczkę Tupperware.
7. MATA PODŁOGOWA
Kupno maty odłożyłam na później, gdy nasza przygoda z BLW rozpocznie się na dobre i stwierdzę, że jest ona niezbędna i pozwala dużo szybciej ogarnąć wszechobecny po posiłku synka bałagan. Mamy w domu psa więc możliwe, że mata okaże się totalnie zbędna (tak, wiem, że pies nie może jeść wielu rzeczy) i po jedzeniu chociaż podłoga nie będzie wymagać sprzątania :D Widziałam, że niektóre mamy korzystają w tym celu z folii malarskiej albo starych gazet, ale to wg mniej dużo mniej wygodne rozwiązania. Korzystanie z maty pozwala na swobodne podniesienie i podanie z powrotem dziecku (lub zjedzenie samemu) produktów, które na nią spadły, co wydaje się być argumentem przekonującym mnie do zakupu. Na oku mam matę Grey Prince Lionheart.
Jeżeli czytają ten post Mamusie, które już zaczęły rozszerzać dietę to jestem ogromnie ciekawa Waszych uwag – co się sprawdziło, a co lepiej sobie odpuścić? A wszystkie Mamy, które tak jak ja są jeszcze przed rozszerzaniem diety zapraszam do burzy mózgów i dzielenia się swoimi listami wyprawkowymi.
Pingback: Bidon z rurką Bbox | Mama i dziecko | Dziewczyna Informatyka