Co jakiś czas dostaję od Was pytania o to skąd jest Frania śliniaczek lub fartuszek, w którym je posiłki. Zebrało się ich kilka (i to zupełnie różnych) i po 1,5 miesiąca rozszerzania diety mam na ich temat już konkretne zdanie, dlatego postanowiłam zebrać wszystkie informacje w jednym miejscu, żeby móc Was zawsze odesłać do tego wpisu.
Fartuszki – ich zaletą jest to, że zakrywają całą górną część ciała dziecka. Niektóre zakrywają również nóżki, co w kontekście sprzątania po BLW jest niezwykle istotne.
1. Fartuszek Kladdig z IKEA (20zł) – klik – posiada gumkę na rękawkach, dzięki której fajnie przylega do rączek. Z tyłu rzep (mój jeszcze się trzyma, mimo regularnego prania w pralce), z przodu ma praktyczną kieszonkę, w której zbiera się część upuszczonego podczas jedzenia pokarmu. Jest on jednak krótki, przez co lepiej nadaje się do jedzenia “suchych” posiłków. Po jakimś czasie zaczął nieładnie pachnieć i odbarwiał się na stałe, po 5 miesiącach po prostu go wyrzuciłam.
2. Fartuszek BabyBjorn (ok. 80zł) – klik – również posiada gumkę na końcu rękawów. Jego plusem jest zapięcie na plastikowe “napy” (dziecku trudniej go przez to rozpiąć), które umieszczone zostały w dwóch miejscach – za to kolejny plus! – standardowo na karku (tam nap jest dodatkowo dwustopniowy, dzięki czemu można regulować obwód fartuszka) oraz na plecach w połowie długości. Minusem jest jednak to, że taki maluch jak Franio po prostu w nim pływa – za długie rękawy można wprawdzie podwinąć. Są one też zbyt szerokie i po podwinięciu na ramionach zostają “buły” materiału. Fartuszek zasłania za to nóżki dziecka, jednak z kolei u starszaka (fartuszek ma służyć do ok. 3 lat) będzie już za krótki. Miałam co do tego fartuszka mieszane uczucia. Teraz jednak jest to mój ulubiony fartuszek – właśnie ze względu na długość i dodatkowe zapięcie na plecach.
Przygotowałam dla Was porównanie rozmiaru obu tych fartuszków:
3. Fartuszek Moon Bloom (ok. 60zł) – klik – to mój drugi ulubiony fartuszek. Bo choć jest krótki i nie zakrywa pleców to wykonany jest z bardzo dobrego, grubego i nieprzemakalnego materiału, dzięki czemu naprawdę dobrze i łatwo się go czyści. Do tego można go dostać w kilku przepięknych wzorach (nie widziałam innych tak pięknych fartuszków). Na produkty Moon Bloom macie 10% rabatu na hasło FRANIO10.
Śliniaki - przeznaczone zdecydowanie do “czystszego” jedzenia oraz do sytuacji, gdy rodzic karmi dziecko. Franio w okresie ząbkowania (tak mi się wydaje, że to przez to) czasem nie chce jeść sam (za to nakarmiony łyżeczką zjada bardzo chętnie) i szczególnie wtedy nam się one przydają.
1. “ceratkowe” śliniaki – my mamy zestaw ze Smyka (klik) – niebrudzący się i łatwy w umyciu. Śliniak jest dość duży – zakrywa podczas posiłku cały brzuszek. Zakończony praktyczną kieszonką. Zapina się na rzep, co zdecydowanie ułatwia proces “montażu” (zawiązać śliniaczek dziecku, które w tym samym czasie chce go targać lub ściągać to często nie lada wyczyn), jednak rzep jest dość mały przez co nie pozostawia swobody regulacji obwodu szyi i u maluchów zostawia przestrzeń pomiędzy śliniakiem i szyją przez co czasem jedzenie dostaje się na ubranko. Po czasie wzór zaczął się ścierać a śliniaki poszły w kąt, drugi raz bym ich nie kupiła.
2. silikonowy śliniak – ja mam Canpol (klik) – żałuję, że kupiłam go tak późno, bo jest rewelacyjny! Silikonowy materiał sprawia, że jego czyszczenie jest banalnie proste i ekspresowe – wystarczy go wypłukać i po chwili jest suchy (można go też szybko wytrzeć, jeśli jest taka potrzeba). Bardzo wygodny, kieszonka nie “zapada się” a więc spadające jedzonko faktycznie trafia do kieszonki sliniaczka a nie np. na nózki dziecka. Mam zamiar kupić jeszcze jeden taki śliniak.
Jednorazowe śliniaki – to po prostu mój hicior jeśli chodzi o jedzenie na mieście! Gdy pora jedzenia wypada nam np podczas wypadu na kawkę to wyciągam jeden śliniak z opakowania (zazwyczaj mam w torbie 2-3szt, nie noszę całej paczki ze sobą), karmię Frania, a potem śliniak ściągam i wyrzucam do kosza. Nie zabieram ze sobą żadnych brudów do domu, to ogromny komfort i jedna rzecz do prania mniej. Większość śliniaków ma praktyczny “rzep” (taką jakby taśmę), unikajcie tych wiązanych (nie spotkałam ich w sklepie, ale wiem że takie są, bo w hotelu na wakacjach z takich można było skorzystać – super inicjatywa hotelu, ale samo wiązanie ich było niewygodne i długo trwało). Jednorazowe śliniaczki również mają kieszonkę, przynajmniej te które my mieliśmy, a na co dzień używamy Bella Baby (są świetne). Mam też paczkę śliniaczków Babydream z Rossmanna – też są okej, ale rzep gorzej trzyma i wg mnie szybciej “przeciekają”.
Tak się prezentuje zestaw naszych śliniaków i fartuszków :) Z ręką na sercu mogę powiedzieć, że w zależności sytuacji i rodzaju spożywanego posiłku wykorzystujemy wszystkie z nich. A Wam co się najbardziej sprawdza?
Pingback: Podsumowanie trzeciego miesiąca BLW | Mama i dziecko | Dziewczyna Informatyka