Z produktami Alterra pierwszy raz miałam styczność jakieś półtora roku temu, gdy na portalu wizaz.pl udało mi się wygrać kilka kosmetyków do przetestowania. Później długo miałam przerwę aż do momentu, gdy zaczęłam szukać odpowiedniego dla siebie szamponu. Wtedy w moje ręce wpadł szampon nawilżający z granatem i aloesem. Wpadł w moje ręce i od tamtej pory go z nich nie wypuszczam!
Na opakowaniu przeczytamy, że zawiera on Sodium Coco-Sulfate. Wydawać by się więc mogło, że szampon pozbawiony jest popularnego detergenty SLS, nic jednak bardziej mylnego! Gdy zagłębimy się niebo bardziej w charakterystykę tych środków okaże się, że mają one ten sam numer CAS (151-21-3), co oznacza że są niemal identycznymi substancjami. Jedyna różnica jest taka, że SCS jest troszkę delikatniejszy.
Skład składem, ale co z efektami? Obecnie używam czwartej już buteleczki i na pewno kupię po niej następną. Dlaczego? Moje włosy są cienkie, łamliwe a odkąd je zapuściłam dodatkowo brak im objętości. Przy regularnym stosowaniu szamponu Alterry (nie stosowałam jednocześnie innych szamponów!) odżyły – nabrały blasku, są sypkie, delikatne w dotyku. Ostatnio zauważyłam również, że znacznie lepiej się układają – dłużej pozostają świeże, nie są oklapnięte.
Jeśli chodzi o zapach i konsystencję – odpowiadają mi całkowicie. Zapach jest delikatny, bardzo świeży, nie drażni nosa. Z kolei galaretowata konsystencja sprawia, że szampon łatwo rozprowadza się na włosach.
Ten szampon to obecnie mój numer jeden! I myślę, że jeszcze długo nim zostanie, bo teraz gdy wreszcie znalazłam coś co odpowiada moim włosom nie chcę eksperymentować, ryzykując pogorszeniem ich wyglądu. A skład… No cóż, daruję ten nieszczęsny SCS, bo prawda jest taka że ten środek też jest potrzebny a tutaj jet nieco złagodzony. W tym momencie liczą się dla mnie efekty – a one są naprawdę widoczne!
