Krew, pot i łzy – te trzy słowa są wg mnie świetnym określeniem na to, jak wygląda połóg (ze strony fizycznej). Wiele kobiet przygotowanie do ciąży i porodu kończy właśnie na temacie porodu, o którym i tak mówi się i pisze dużo mniej niż o samej ciąży. O połogu niewiele kto pisze, a już mało kto mówi o tym otwarcie. Nawet wśród samych kobiet temat ten jest raczej pomijany. Dlaczego? Bo to wcale nie jest łatwy czas dla kobiety. To okres, kiedy musimy wyjść ze swojej strefy komfortu i zmierzyć się z tym, jak zachowuje się nasz organizm w tej nowej – i co by nie mówić trudnej – sytuacji. A może było by nam łatwiej przez to przejść, gdyby połóg nie był wciąż tematem tabu? Myślę, że tak.
KREW. Tu chyba nikt nie ma wątpliwości, że to nieodłączny element zarówno porodu, jak i okresu połogu. Macica podczas połogu intensywnie się obkurcza i oczyszcza (połóg trwa z założenia sześć tygodni, ale w praktyce to bardzo indywidualna sprawa – połóg kończy się kiedy nasze narządy rodne wrócą do stanu sprzed ciąży, a układ hormonalny wstępnie się ureguluje). W ciągu zaledwie kilku tygodni mięsień ten intensywnie pracuje, żeby przywrócić stan sprzed kilku miesięcy, a więc ma do wykonania mnóstwo pracy! W tym czasie kobieta mniej lub bardziej intensywnie krwawi, dzięki temu macica nie tylko się obkurcza, ale również usuwane są resztki tkanek pozostałe w macicy po porodzie.
O ile krwawienie po porodzie siłami natury jest zrozumiałe, tak kilka razy spotkałam się ze zdziwieniem dotyczący krwawienia po porodzie zakończonym cesarskim cięciem. Wtedy faktycznie macica przed zszyciem jest oczyszczana przez lekarza, ale w wyniku intensywnej pracy macicy kobiety po cesarce również krwawią, czasem bardzo intensywnie. U mnie pierwszy tydzień po cesarce to był po prostu potop – jakby nagle przyszedł okres, ale znacznie bardziej obfity. Podpaski poporodowe i podkłady na łóżko były wtedy obowiązkowe, wymieniałam je dość często zarówno w szpitalu, jak i w domu, aby zadbać o maksimum higieny. Gdy było to możliwe starałam się też jak najczęściej podmywać. Zapewniało mi to pewnego rodzaju komfort, o ile może w ogóle o komforcie mówić kiedy ma się na sobie majtki z siatki, “pampersa” (bezpieczniej czułam się z większymi podpaskami) między nogami i warstwę ligniny na łóżku, a dodatkowo nie my same to wszystko oglądamy. Są przecież inne pacjentki (chociaż tu w sumie było raźniej) i obchody lekarskie (i tu cieszyłam się, że miałam CC, bo nie musiałam pokazywać grupce osób swojego obolałego, zakrwawionego krocza przynajmniej dwa razy dziennie).
Moje krwawienie po około tygodniu znacząco się zmniejszyło, a wręcz ustało. Zaniepokoiło to położną, która martwiła się o to, jak obkurcza się moja macica. I faktycznie – namacalnie można było poczuć, że jest wciąż dość wysoko. Po kolejnym tygodniu sytuacja nie zmieniała się za bardzo, poszłam kontrolnie sprawdzić na USG czy w środku nic nie zalega. Na szczęście było “czysto”, odetchnęłam z ulgą a kilka dni później ponownie powitałam, bardziej skąpe, krwawienie nasilające się po długich, nocnych karmieniach (organizm wytwarza wtedy oksytocynę, która jest odpowiedzialna za obkurczanie się macicy). I tak lekkie krwawienia, a później bardziej plamienie, utrzymywało się prawie do szóstego tygodnia po porodzie. Obecnie mija siódmy tydzień od mojego porodu i nie mam już żadnych plamień.
POT. Dosłownie i w przenośni. Po kilku tygodniach po porodzie zaczęłam odczuwać duży dyskomfort związany z poceniem się. Podobno “swoje tak nie śmierdzi jak cudze”, ale to nie jest prawda. Przeszkadzało mi to jak mój organizm pozbywał się zgromadzonej w ciąży i po porodzie wody, tym bardziej, że nie miałam możliwości wykapania się w każdej chwili, gdy miałam taką potrzebę. Synek mało spał w dzień, potrzebował uwagi, a ja też bałam się go zostawić samego żeby pójść się wykąpać. Poza tym nawet jak się wykąpałam to zaraz miałam potrzebę ponownego pójścia pod prysznic, co nie było dla mnie komfortowe… Ale taka jest fizjologia i musiałam się z tym pogodzić. Obecnie jest dużo lepiej, ale wciąż bywają dni, że najchętniej nie wychodziłbym spod prysznica.
Połóg to też pot i trud nie tyle fizyczny, co emocjonalny. Znajdujemy się w nowej, momentami dość stresującej, choć ciągle magicznej i przynoszącej radość (już chyba cały czas te skrajne emocje będą się stale przeplatać) sytuacji. W naszym domu pojawia się mała istotka, której uchylilibyśmy nieba, ale która nie zawsze rozumiemy. Ten mały człowiek czasem stęka, pręży się, płacze, a my – mimo szczerych chęci – nie umiemy mu pomóc. To naprawdę trudny czas dla rozchwianej emocjonalnie (to też normalne po porodzie) młodej mamy, zwłaszcza jeśli urodziła właśnie swoje pierwsze dziecko.
ŁZY. A gdzie radość, mógłby ktoś spytać. Jest i to ogromna, stąd te łzy często! Po porodzie gospodarka hormonalna jest tak rozchwiana, że tylko kobiety, które to przeżyły, będą wiedziały o czym mówię. W sekundzie, praktycznie z niczego i bez powodu, potrafiłam się rozpłakać. I to nie tak, że poleciało mi kilka łez. Po prostu beczałam jak bóbr, zazwyczaj dlatego, że On jest taki idealny!!! I to płakałam nie tylko mając Synka na rękach, zdarzało mi się, że niagara łez dopadała mnie w łazience lub zaskakiwała mnie przy obiedzie. Emocje po porodzie są nie do opisania. Masz obok ten swój maleńki cud, dla którego jesteś całym światem i który jest Twoim całym światem. Cud, który powstał z miłości w niezwykły sposób. dalej zadziwia mnie jak “z niczego” – niczego co widać gołym okiem – powstaje nowe życie i jak z niewielkiego ziarenka rozwija się w nas nowe życie. I choć z biologii byłam dobra i znam teorię to już zawsze będzie to dla mnie magia.
Ale są też łzy bezsilności. Skrywane czasem po kątach i wycierane w rękaw, żeby nikt nie zobaczył. A przecież też mamy prawo czuć się zagubione i bezsilne, mamy prawo bez skutku szukać odpowiedzi na nurtujące nas pytania. Gdy w okolicach piątego tygodnia Franek zaczął non stop wisieć (dosłownie) na piersi czułam się zmęczona. Niby jadł a jakby się nie najadał, że nie wspomnę o tym, że w ogóle nie spał w dzień (obecnie niewiele się to zmieniło, ale chyba idziemy w dobrym kierunku). Zaczęłam sobie dopowiadać, że na pewno nie mam pokarmu, no bo ciągle je a jest głodny… Kupiłam sobie pewien popularny specyfik na laktację. Gdy Mąż to zobaczył to zapytał mnie czy wiem gdzie leży problem (na opakowaniu preparatu był napis “na problemy z laktacją” stąd nawiązanie). W mojej głowie – odpowiedziałam sobie szybko sama.
Tego przełomowego wieczoru, gdy po raz setny po – chyba już milionowym z kolei – karmieniu odłożyłam Syna do łóżeczka wiedziałam, że zaraz znowu czeka mnie “powtórka z rozrywki”. Czułam się bezsilna i patrząc na to moje Cudo popłakałam się w półmroku dziecięcego pokoiku. Oczywiście wtedy, dosłownie znikąd, pojawił się Mąż. Na nic zdało się wycieranie ukradkiem łez rękawem swetra. Jesteś Mamą, musisz być silna – usłyszałam, choć wtedy pomyślałam sobie, że to tylko głupie gadanie. No bo co innego miał powiedzieć? To ja ciągle siedzę z Młodym przy piersi i wstaje do Niego w nocy. Dopiero później przeczytałam o skoku rozwojowym i jakby mnie olśniło – wszystko się zgadzało! Zrozumiałam, że takich kryzysowych momentów będzie więcej i po prostu trzeba je przeczekać. Następnego dnia wstałam z kompletnie innym nastawieniem, byłam dużo spokojniejsza. Wtedy zauważyłam jak bardzo moje nastawienie wpływa na to jak się czuję i czy jestem zmęczona po całym dniu. Niektóre rzeczy naprawdę trzeba (cierpliwie! to bardzo ważne przy dziecku, nie chcę żeby Syn odczuwał moje negatywne emocje) przeczekać, bo naprawdę nie ma to innej rady.
ZMIANY. W tym czasie tak wiele się dzieje i tak wiele ulega zmianom. Nasze ciało pracuje na najwyższych obrotach żeby “wrócić do formy”, jednak nie u każda z nas należy do grupy szczęśliwych kobiet, które szpital opuszczają z płaskim brzuchem a krótko po porodzie ważą już tyle, ile ważyły przed porodem (a nawet mniej). Nie każda z nas oszczędziły też rozstępy. To normalne, że kilka dni po porodzie brzuch może być wciąż miękkim flaczkiem, w końcu rozciągał się przez dziewięć miesięcy żeby pomieścić naszego malucha.
Ja należę do tych osób, które długo będą pracować nad swoją sylwetką po porodzie. Obecnie wciąż pozostało mi ok. 7kg z 20kg nadbagażu, który “zdobyłam” podczas ciąży. Jak narazie karmienie piersią nie sprawiło, że waga “spada jak szalona” (to w sumie jedyne co słyszałam zawsze o połogu, niestety u mnie jest nieco inaczej), ale nie jest to coś co spędza mi sen z powiek. Obecnie najważniejszy jest mój Synek, reszta przyjdzie z czasem. Mój brzuch wciąż jest większy niż przed ciążą i jest na nim więcej wiotkiej skóry, a dodatkowo pojawiła się niefajna fałdka boczna. Wiem jednak, że z czasem uda mi się i tego pozbyć. A nawet jak nie to świat się naprawdę nie zawali.
Poniższe zdjęcie przedstawia kolejno mój brzuch: 3 dni po CC, 6 dni po CC, nieco ponad 5 tygodni po CC i równe 7 tygodni po CC (ostatnie zdjęcie jest świeżutkie, zrobione dziś rano). Szału nie ma, ale tragedii też nie. Z czasem będzie napewno lepiej.
Zmieniają się też, a raczej przede wszystkim, nasze priorytety. Od tej pory wszystko co było dla nas ważne musiało ustąpić miejsce tym kilku kilogramom cudownego, małego ciałka. Od tej pory to wokół tego małego człowieczka kręci się cały nasz świat. I choć nie zawsze go rozumiemy to chcemy dla niego jak najlepiej. To takie “uwiązanie” w najlepszym znaczeniu tego słowa – właśnie tworzy się najpiękniejsza więź w naszym życiu, która sprawi, że nic już nie będzie takie samo – będzie piękniejsze i wypełnione miłością, o której prawdziwej sile właśnie się dowiedzieliśmy.
——————————————————————————————————————-
I w tych wszystkich emocjach i dyskomforcie fizycznym trzeba zajmować się naszym Maluchem. Nie ma co się oszukiwać, początki wyglądają tak, że żyjemy od karmienia do karmienia, od pieluchy do pieluchy i od drzemki do drzemki (chyba, że czyjeś dziecko, podobnie jak moje, nie miało wgranej opcji snu dziennego – a co, sen jest dla słabych). I Mama daje radę! Czasem w mokrej od mleka piżamie, z nieumytymi włosami lub głodna, ale dajemy radę! Bo my, babeczki, to twarde sztuki! A my, matki, to już w ogóle – nic nas nie złamie i zawsze postawimy dobro i komfort naszego malucha na pierwszym miejscu, cokolwiek by się nie działo.
Czy mogłam być lepiej przygotowana do połogu? I tak, i nie. Może gdybym więcej o tym myślała to temat byłby bardziej przeze mnie oswojony? Choć całkiem na pewno nie da się na to przygotować, bo nie jesteśmy w stanie przewidzieć tego, jak będzie zachowywało się nasze ciało w tej nowej i trudnej sytuacji. Mimo to uważam, że o połogu powinno się mówić więcej i głośniej, bo to coś co – podobnie jak miesiączka czy okres – dotyczy wielu kobiet w różnym wieku.
Mój okres połogu dobiegł końca. Rana jest zagojona, macica obkurczona, a krwawienie poporodowe ustąpiło. Lekki baby blues poszedł w niepamięć, a ja coraz lepiej rozumiem się ze swoim Synkiem, co ogromnie mnie cieszy. Jestem dumną i szczęśliwą Mamą, choć czasem zmęczoną codziennymi obowiązkami – i nie boję się mowić otwarcie o tym, że czasem jest trudno. Ale wiecie co? Nawet najmniejszy uśmiech Franka jest jak wielki promień słońca rozświetlający pochmurne niebo – nagle nie liczy się nic więcej. A zbędne kilogramy, dodatkowe fałdki i pokaźne rozstępy (te ostatnie wcale nie pojawiły się u mnie w ciąży, a dopiero 2-3 tygodnie po porodzie!)? Pozbędę się ich potem, albo i nie.